O wsi polskiej z przymrużeniem oka... Część piąta. Pijaństwo
Dotychczas przytaczałem czasami trochę zabawne, innym razem trochę smutne albo nawet dziwne przypadki jakie zachodziły na dawnej polskiej wsi. Trzeba jednak przyznać, że kłóciło się to momentami z ugruntowaną i zagnieżdżoną na dobre w naszej wyobraźni wizją wsi radosnej, kolorowej, roztańczonej i rozśpiewanej, którą mogliśmy poznać z lektury najbardziej znanego kompendium wiedzy o wsi polskiej XIX w. – dzieła Oskara Kolberga p.t. "Lud".
Ponadto, wizję tę kształtowały i chyba jeszcze trochę dalej to robią coraz mniej mające wspólnego z autentyczną kulturą wsi zespoły folklorystyczne czy festyny ludowe.
W swoim 33 tomowym opus magnum pt. "Lud" Oskar Kolberg przedstawił nader osobliwy przewodnik po kulturze ludowej. Ciekawie odniósł się do jego zawartości przytaczany przeze mnie wcześniej na łamach bloga, profesor Ludwik Stomma.
Podaje on m.in w kwestii treści "Ludu":"Oto np. zawartość treściowa siedmiu jego tomów poświęconych Mazowszu (razem 2800 stron nie licząc przypisów):
1 Opisy krajoznawcze 114 s. 4,1%
2 Podstawowe dane socjo-etniczne 74 s. 2,6%
3 Strój ludowy 31 s. 1,1%
4 Wyposażenie materialne i praca 82 s. 2,9%
5 Wyżywienie 10 s. 0,4%
6 Obrzędy doroczne i gospodarcze 284 s. 10,1%
7 Obrzędy rodzinne 457 s. 16,4%
8 Pieśni i tańce 1402 s. 50,1%
9 „Zabobony” i wierzenia magiczne 102 s. 3,6%
10 Religijność 2 s. 0,07%
11 Legendy 184 s. 6,6%
12 Gry i zabawy 23 s. 0,8%
13 Inne 35 s. 1,2%
W sumie więc wesołym zajęciom, związanym przede wszystkim z czasem wolnym (poz.: 6, 7, 8, 11, 12) poświęcone jest 84% kolbergowego obrazu wsi. Nie podliczamy tego bynajmniej w celu znęcania się nad bezcennym klasykiem. Warto jednak uświadomić sobie, z jakich to przesłanek wyrastała pokaźna większość późniejszych literackich (nie wspominając już o filmowych!) wizji wsi; wizji, które dosyć skutecznie ukształtowały nie tylko inteligencką opinię publiczną, ale nawet podświadomość części etnografów...
W tej sielankowej atmosferze nawet Chrystus frasobliwy z wiejskich kapliczek stał się znakiem melancholii i zadumy, choć słowo „frasunek” (od niemieckiego: fressen – żreć, gryźć) jest dosłownym synonimem zgryzoty, a więc rozpaczy i bólu. A zaiste miał nad czym boleć, z głową w dłoń wtuloną, chłopski Syn Boży."
Więc przytoczę jeszcze słów kilka z dzieła pod tytułem "Antropologia kultury wsi polskiej XIX w." profesora Stommy, w temacie lekarstwa na duszę czyli o pijaństwie. Zmorze wielu mieszkańców wsi i nie tylko.
"W XVIII w., we wsi Rudy wypito – jak obliczył Józef Burszta – rocznie 137 beczek piwa i 155 garncy gorzałki 50-procentowej. Wieś liczyła podówczas 31 rodzin, czyli około 155 mieszkańców. Na statystycznego wieśniaka wypadło więc mniej więcej 2 l spirytusu.
Według Małego rocznika statystycznego z 1939 roczne spożycie spirytusu na jednego obywatela Polski wynosiło, w latach 1929-1938 od 0,7 do 1,6 l. Natomiast w latach czterdziestych XIX w. przeciętny mieszkaniec ziem polskich konsumował w przeciągu roku 9,6 l spirytusu!
Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że pomimo zniesienia przymusu propinacyjnego (w Galicji patentem cesarskim z 21 XII 1802, w Królestwie na podstawie art. 686 kodeksu cywilnego Księstwa Warszawskiego) wieś miała w spożyciu trunków wysokoprocentowych zdecydowanie największy udział, już to proste zestawienie ukaże nam rozmiary plagi pijaństwa wśród chłopów polskich XIX w. Obszerne dane statystyczne na ten temat znajdzie czytelnik w ogólnie dostępnych, znakomitych monografiach Józefa Burszty i Haliny Rożenowej."
Stąd konkretnie można się dowiedzieć, że:
"Pisze Jan Słomka: „Wódki pili wtedy [w ok. 1900r.] trzy razy więcej niż obecnie: była tania, bo kwarta [0,96 litra] okowity kosztowała tylko 24 grajcary [dla porównania: kapelusz słomkowy pastusiej roboty 33 grajcary] i można było dolać do niej więcej niż drugie tyle wody, a była jeszcze mocniejsza niż dzisiejsza okowita...” To prawda, wódka za 24 grajcary 0,96 l była tania.
Jan Słomka nie sięga jednak pamięcią czasów około pół wieku wcześniejszych, kiedy to pijaństwo w Królestwie osiągnęło największe nasilenie, doszła też do punktu kulminacyjnego nadprodukcja wódki i do najwyższego nasilenia konkurencja między właścicielami propinacji. Wożono teraz wódkę po prostu na granice cudzych posiadłości lub roznoszono ją po polach i drogach, gdzie sprzedawano ją pokątnie. Zdarzało się także, że w czasie zapustów właściciel wstawiał sołtysowi beczkę wódki, aby ją rozdał na kredyt chłopom. [...]
Cena wódki spadła do 1 grajcara za kwaterkę [=0,24 l] a [miesięczny zarobek parobka = ok. 7,8 zł, czyli 235 grajcarów]. Już nie wódkę, ale okowitę [80-85° zawartości spirytusu] pito kwaterkami i kwartami. Powszechnym zjawiskiem było teraz szynkowanie po dworach okowity. W ten sposób konkurowano nawet z własnymi karczmami. Nie mogąc obniżyć ceny wódki z braku drobniejszej monety, w celu reklamy i zwyciężenia konkurenta zaczęto dodawać do trunków bezpłatnie obwarzanki i różne zakąski. W innych znów miejscach płacili chłopi tylko za prawo wejścia do karczmy (jak za bilet do teatru) i za opłatę ryczałtową 1,5 kopiejki [=3 grajcary] mogli pić i siedzieć w karczmie jak długo chcieli."
I jeszcze na zakończenie:
"Halina Rożenowa przytacza wstrząsający opis wsi onych czasów:
Gniły odarte i przesiąkłe wilgocią chaty, z niektórych sterczały smutne i puste rudery, znikły płoty, wycięto drzewa, sadki zaniedbane wyschły, we wsi widzieć tylko było [można] półnagie dzieci, gdzieniegdzie wlokący się pług lub furkę, [...] reszta, jeżeli nie wypędzona na pańskie batogiem od włodarzy, piła dniem i nocą w karczmie.
Baby na wyścigi szły z mężami. Huczały, rzęsisto rozsypane wszędzie karczmy, gwarem, krzykami, śpiewami lub kłótnią i bijatyką półpijanych i pijanych. Pod płotem, w rowie, lada gdzie, jak pieczarkę lub kamień, mogłeś napotkać pijanego chłopa.
Warto też zauważyć, że pijaństwu towarzyszyła na wsi swoista ideologia.
Wódka – oświadcza pamiętnikarz chłopski – dla większości społeczeństwa niniejszej klasy stanowi wyższą energię życia, ideał, bez którego życie na tyle marne, jak niebo bez raju. Jakie nie byłoby życie – sądzę po własnym uczuciu – o ile ono dąży do punktu, w którym widzi się zbawienie, choć tymczasowe, jest życiem właściwym, a właśnie jest nim wódka, przeważnie w życiu chłopskim. Są tacy, którzy nie używają, lecz to okazy.
[...[ Wódka jest przecież trunkiem diabelskim i miano to nosiła chyba nie tylko z racji spustoszeń moralnych, jakie czyni; toć stanowi ona słowiański halucynogen, dający wizyjny kontakt z krainą duchów. Czy ludy nie dysponujące intensywnymi narkotykami z roślin tropikalnych nie mogły przypisywać swym własnym, skromniejszym środkom oszałamiającym tej samej roli mediatora, pomostu ułatwiającego kontakt z tamtym światem [...] nieświadomość czy to jako „sen rozumu”, czy choćby jako zapomnienie rzeczy wydaje wprawdzie człowieka na pastwę upiorów, ale też oznacza stan, w którym kontakt z tamtym światem jest w ogóle możliwy...
Stąd pijany – podobnie jak wariat, staje się „urodziwy” – niejako namaszczony sacrum. Stąd wierzenia o pijackiej przenikliwości, o nawiedzeniach upojonych przez artystyczne natchnienia itd. Coś z tego myślenia (wystarczy spojrzeć na społeczne postawy względem upitych) zostało zresztą i po dziś dzień."
Jaka szkoda, że Oskar Kolberg nie może się do tego odnieść... bo mistrz Chełmoński na poniższym obrazie to zrobił wystarczająco dosadnie.
Ilustracje do wpisu stanowią w kolejności obrazy autorstwa m.in.: Henryka Pillatiego, Franciszka Kostrzewskiego, dwa razy pokazano płótna Adriaena Brouwera i ostatnie Józefa Chełmońskiego.
Źródło: "Antropologia kultury wsi polskiej XIX w." - Ludwik Stomma.
Ciąg dalszy może nastąpi... jak ochłonę...
Komentarze
Prześlij komentarz