O wsi polskiej z przymrużeniem oka... Część szósta. Moralność.
Dziś ostatnia już część z niezwykle ciekawych
wątków wiejskich autorstwa profesora Ludwika Stommy. Jeszcze raz przypominam wszystkim czytelnikom, że opis ten dotyczy raczej mitów a nie dzisiejszej rzeczywistości
wiejskiej. Znakomity autor "Antropologii kultury wsi polskiej XIX w." także w temacie moralności wiejskiej miał tak wiele
ciekawego do powiedzenia, że nie potrafiłem sobie odmówić przytoczenia kilku spostrzeżeń dotyczących sfery moralnej, a konkretnie relatywizmu moralnego wobec swojaków czy obcych, reguł wychowywania dzieci czy stosunków wewnątrz małżeńskich w XIX wiecznej wsi polskiej. Lektura jest trochę ... przerażająca, więc uprzedzam wrażliwych czytelników przed dalszą próbą czytania tekstu.
OBCY vs. SWOJACY
Moralność ludowa praktyczna w całości swojej uzasadniona jest przede wszystkim tradycją, starodawnym obyczajem. Postępuje się w pewien sposób w danych okolicznościach, bo nie inaczej postępowali ojcowie, bo tak postępuje się zawsze, nie zaś dlatego, że tak uczy ksiądz na kazaniu...stwierdza znów Stefan Czarnawski, lecz zdanie jego, chociaż niewątpliwie słuszne, ma tylko opisowy walor.
„Tradycje”, „święte prawa”, „czyny ojców” to już wszakże końcowy produkt mityzacji. Co spoczywało jednak u podstaw, wokół jakich centralnych zasad ogniskował się system moralności ludowej XIX w.? Otóż dopuszczając pewne niuanse regionalne, natrafimy i tu bez trudu na zasadnicze przeciwstawienia: swój–obcy (...), których wynikiem była tzw. moralność "swojacka", w której bezwzględnie potępiane zło, grzech ciężki, stanowiło to wszystko, co uderzało w grupę od zewnątrz lub rozsadzało ją od środka. Natomiast przewiny wobec obcego czy popełnione w imię utrzymania zasad ładu wewnętrznego były już traktowane zupełnie inaczej.
Gromada wioskowa o silnym poczuciu swojskości posiadała równocześnie – zauważa Kazimierz Dobrowolski – bardzo wyraźną świadomość odrębności na zewnątrz. Mieszkańcy sąsiednich gromad byli zawsze traktowani jak obcy, "niepilcy". Wobec nich obowiązywała zasada dualizmu etycznego, stosowana w mniejszym lub większym stopniu. „Swojaków nie wolno bić, ale z innych wsi bić to wolno.” „Zrobić szkodę swojakowi to "niepeć" (tego nie można), ale zrobić szkodę w innej wsi, na przykład wypaść końmi trawę, zerżnąć czubkiem zboże, zrobić szkodę w lesie, to dobre, to podstawa do chwały, to zaszczyt wobec swojaków".
Czyli prawie jak w filozofii Kalego.
„Tradycje”, „święte prawa”, „czyny ojców” to już wszakże końcowy produkt mityzacji. Co spoczywało jednak u podstaw, wokół jakich centralnych zasad ogniskował się system moralności ludowej XIX w.? Otóż dopuszczając pewne niuanse regionalne, natrafimy i tu bez trudu na zasadnicze przeciwstawienia: swój–obcy (...), których wynikiem była tzw. moralność "swojacka", w której bezwzględnie potępiane zło, grzech ciężki, stanowiło to wszystko, co uderzało w grupę od zewnątrz lub rozsadzało ją od środka. Natomiast przewiny wobec obcego czy popełnione w imię utrzymania zasad ładu wewnętrznego były już traktowane zupełnie inaczej.
Gromada wioskowa o silnym poczuciu swojskości posiadała równocześnie – zauważa Kazimierz Dobrowolski – bardzo wyraźną świadomość odrębności na zewnątrz. Mieszkańcy sąsiednich gromad byli zawsze traktowani jak obcy, "niepilcy". Wobec nich obowiązywała zasada dualizmu etycznego, stosowana w mniejszym lub większym stopniu. „Swojaków nie wolno bić, ale z innych wsi bić to wolno.” „Zrobić szkodę swojakowi to "niepeć" (tego nie można), ale zrobić szkodę w innej wsi, na przykład wypaść końmi trawę, zerżnąć czubkiem zboże, zrobić szkodę w lesie, to dobre, to podstawa do chwały, to zaszczyt wobec swojaków".
Czyli prawie jak w filozofii Kalego.
ZABÓJSTWO
Ten determinowany przez naczelność formuły „razem swojacy” relatywizm moralny widać bodaj najlepiej w zakresie ocen przestępstw przeciw zdrowiu i mieniu bliźniego. I tak zabicie człowieka było oczywiście surowo potępiane i poczytywane za grzech ciężki przez chłopów nadrabskich w XIX w., jednak zabicia człowieka znanego ze zbrodniczych czynów [przeciw mieszkańcom wsi], chociażby dla pomszczenia osobistej krzywdy i w sposób podstępny, nie zaliczają nadrabianie do ciężkich przestępstw. Wobec spełnienia zabójstwa w imię ogólnego dobra lud nie tylko uniewinnia zupełnie zabójcę, ale owszem czyn jego uważa za bardzo piękny.
(...)
Oto udokumentowany w znakomitej monografii Jana Świętka, a mający swoje odpowiedniki z innych regionów, opis rozprawy z karczmarzem Żydem:...dwaj młodzi ludzie parobcy, którzy częścią z osobistej zemsty, częścią w imię ogólnego dobra postanowili zgładzić Lejbusia ze świata. Zamiaru swego dokonali wieczorem w święto Matki Boskiej Zielnej w jego własnej szynkowni. [...] Rozpoczęło się „kolankowanie, kopanie obcasami i deptanie”. [...] Za chwilę dobrze już zbitego wywleczono za włosy z izby karczemnej na pole, a tu wielu z obecnych uważało za swój obowiązek przynajmniej przez jedno uderzenie kołka przyczynić się do zgładzenia znienawidzonego złoczyńcy. [...] Lejbuś tym sposobem do stu kołów otrzymał już po śmierci... [...]
Ale – komentuje Jan Świętek – nie można tego uważać za pastwienie się nad trupem, bo cała wieś wówczas opowiadała sobie, że Lejbuś tylko dlatego tak liczne razy po śmierci odniósł, ponieważ obawiano się, aby „się nie zatajuł” (udał nieżywego).
Ten determinowany przez naczelność formuły „razem swojacy” relatywizm moralny widać bodaj najlepiej w zakresie ocen przestępstw przeciw zdrowiu i mieniu bliźniego. I tak zabicie człowieka było oczywiście surowo potępiane i poczytywane za grzech ciężki przez chłopów nadrabskich w XIX w., jednak zabicia człowieka znanego ze zbrodniczych czynów [przeciw mieszkańcom wsi], chociażby dla pomszczenia osobistej krzywdy i w sposób podstępny, nie zaliczają nadrabianie do ciężkich przestępstw. Wobec spełnienia zabójstwa w imię ogólnego dobra lud nie tylko uniewinnia zupełnie zabójcę, ale owszem czyn jego uważa za bardzo piękny.
(...)
Oto udokumentowany w znakomitej monografii Jana Świętka, a mający swoje odpowiedniki z innych regionów, opis rozprawy z karczmarzem Żydem:...dwaj młodzi ludzie parobcy, którzy częścią z osobistej zemsty, częścią w imię ogólnego dobra postanowili zgładzić Lejbusia ze świata. Zamiaru swego dokonali wieczorem w święto Matki Boskiej Zielnej w jego własnej szynkowni. [...] Rozpoczęło się „kolankowanie, kopanie obcasami i deptanie”. [...] Za chwilę dobrze już zbitego wywleczono za włosy z izby karczemnej na pole, a tu wielu z obecnych uważało za swój obowiązek przynajmniej przez jedno uderzenie kołka przyczynić się do zgładzenia znienawidzonego złoczyńcy. [...] Lejbuś tym sposobem do stu kołów otrzymał już po śmierci... [...]
Ale – komentuje Jan Świętek – nie można tego uważać za pastwienie się nad trupem, bo cała wieś wówczas opowiadała sobie, że Lejbuś tylko dlatego tak liczne razy po śmierci odniósł, ponieważ obawiano się, aby „się nie zatajuł” (udał nieżywego).
Zatajuł - niezwykłe określenie! Czyli "zabić na śmierć"!
PORACHUNKI WEWNĄTRZRODZINNE
Problemem dalece powszechniejszym były trwałe uszkodzenia cielesne i okaleczenia stanowiące najczęściej – rzecz to typowa dla większości izolowanych grup lokalnych w Europie – owoc porachunków wewnątrzrodzinnych. Niezwykle istotnym instrumentem zachowania ładu wewnątrz grupy była wszakże jej spetryfikowana hierarchiczność, podział uprawnień i władzy zarówno w skali całego "orbis interior", jak i jego integracyjnych – rodzinnych atomów. Stąd bezwzględne poszanowanie praw starszych gospodarzy („Za wielkie przestępstwo uważali, jakby się był ktoś z młodszych: pastuch, parobczak czy dziewucha odważył starszego wiekiem obrazić [...] gdy obrażony młodszego doraźnie ukarał, na przykład wymierzył mu policzek, to zaraz drudzy obecni przy tym lub ojcowie młodego wpływali na niego, aby starszego natychmiast przeprosił; musiał go w rękę pocałować, uchwycić nisko za nogi, bo inaczej czekała go większa kara”.) i praw rodzicielskich.
BICIE DZIECI
To ostatnie posunięte tak daleko, iż ...uszkodzenia cielesne dzieci przez rodziców [...], wskutek których następuje śmierć po upływie krótszego lub dłuższego czasu, nie należą do bardzo rzadkich wypadków. Nie bywają one wszakże przedmiotem dochodzeń sądowych.
Obcy bowiem nie podnoszą ich z zasady, aby nie naruszać praw ojcowskich; zresztą śmierć dziecka uważa się za naturalną, skoro ona nie następuje bezpośrednio po pobiciu, ale po dłuższej słabości, która jest jego następstwem. Sąsiedzi tylko wtedy nie puściliby bezkarnie rodzicom zabicia dziecka, gdyby ono od razów z ich ręki natychmiast zakończyło życie. [...] Jak ciężkie i częste są kalectwa, o które rodzice dzieci przyprawiają, jak nieopatrzne są razy, które oni nawet z błahych powodów między nie rozdzielają, wystarczy choćby zagadnąć jednego i drugiego włościanina, który ma pewne wady fizyczne lub umysłowe, odkąd datują się te jego wady, a usłyszy się od niego narzekania na „tatusia, co go okulawili, ize teraz ukrymuje na noge, bo go porazili pałą, jak uciekał, ize się bał, zeby go nie pobili za to, ize puściuł w konicyne krowy”; lub „na matusie, ze mu utrącili ręke, jak im kij kciał wydrzyć, izeby go nie bili za to, że krów nie napas” [...] Utyskuje też niejeden na tatusia lub matusię, „ize go raz tak po łbie zwalili, ize on teraz pamięci ni ma i zabacuje se i w głowie mu się casem jaze mąci”.
To ostatnie posunięte tak daleko, iż ...uszkodzenia cielesne dzieci przez rodziców [...], wskutek których następuje śmierć po upływie krótszego lub dłuższego czasu, nie należą do bardzo rzadkich wypadków. Nie bywają one wszakże przedmiotem dochodzeń sądowych.
Obcy bowiem nie podnoszą ich z zasady, aby nie naruszać praw ojcowskich; zresztą śmierć dziecka uważa się za naturalną, skoro ona nie następuje bezpośrednio po pobiciu, ale po dłuższej słabości, która jest jego następstwem. Sąsiedzi tylko wtedy nie puściliby bezkarnie rodzicom zabicia dziecka, gdyby ono od razów z ich ręki natychmiast zakończyło życie. [...] Jak ciężkie i częste są kalectwa, o które rodzice dzieci przyprawiają, jak nieopatrzne są razy, które oni nawet z błahych powodów między nie rozdzielają, wystarczy choćby zagadnąć jednego i drugiego włościanina, który ma pewne wady fizyczne lub umysłowe, odkąd datują się te jego wady, a usłyszy się od niego narzekania na „tatusia, co go okulawili, ize teraz ukrymuje na noge, bo go porazili pałą, jak uciekał, ize się bał, zeby go nie pobili za to, ize puściuł w konicyne krowy”; lub „na matusie, ze mu utrącili ręke, jak im kij kciał wydrzyć, izeby go nie bili za to, że krów nie napas” [...] Utyskuje też niejeden na tatusia lub matusię, „ize go raz tak po łbie zwalili, ize on teraz pamięci ni ma i zabacuje se i w głowie mu się casem jaze mąci”.
O ciężkich pobiciach dzieci, nie powodujących trwałych okaleczeń, nie warto nawet wspominać. „Ojciec podskoczył z kijem, głowę wsadził między kolana i bił tak długo, aż się zmęczył”, „Ojciec tak często zajadle bił dzieci, aż mu je Żydzi wydzierali z rąk, bo niemiło było słuchać” – od takich relacji aż roi się w chłopskich pamiętnikach. Bicie dzieci było na porządku dziennym nawet i w tych oświeconych rodzinach chłopskich, gdzie latoroślom starano się zapewnić wykształcenie:
"Gdy nadszedł wieczór, nieśmiało podchodzę do ojca z elementarzem, ojciec wziął ze stołu duże i ciężkie nożyce i powiada „To będzie wskazówka”. Zaczęła się lekcja, do dziś ją pamiętam. Nie licząc guzów i sińców, najgorzej żal mi było mego nowiutkiego elementarza, bo cały był pochlapany kroplami krwi".
Bicie to – dodajmy – nie było bynajmniej równoważone w innych przypadkach ciepłem pociechy i pieszczoty:
Nie tylko uważa się za rzecz nieprzyzwoitą pieścić dziecko w obecności obcego, ale i w rodzinnym otoczeniu powinni rodzice tak swe dzieci wychowywać, aby one uczuwały ich władzę nad sobą [...] „zeby wiedziały, co to znacy ociec albo i matka”. Gdy ojciec lub matka patrzy pobłażliwie na błędy i wykroczenia dzieci i z nimi się pieści, mówią sąsiedzi: „Bedzie ón na nie jesce płakał, kiej teraz załuje na nie kija”.
Bicie to – dodajmy – nie było bynajmniej równoważone w innych przypadkach ciepłem pociechy i pieszczoty:
Nie tylko uważa się za rzecz nieprzyzwoitą pieścić dziecko w obecności obcego, ale i w rodzinnym otoczeniu powinni rodzice tak swe dzieci wychowywać, aby one uczuwały ich władzę nad sobą [...] „zeby wiedziały, co to znacy ociec albo i matka”. Gdy ojciec lub matka patrzy pobłażliwie na błędy i wykroczenia dzieci i z nimi się pieści, mówią sąsiedzi: „Bedzie ón na nie jesce płakał, kiej teraz załuje na nie kija”.
STOSUNKI WEWNĄTRZMAŁŻEŃSKIE
Tymi samymi środkami co edukacja dzieci regulowane są także konflikty wewnątrz małżeńskie. Nie należą też w zwyczajnych warunkach małżeńskiego życia do wyjątków wypadki pokaleczenia jednej osoby z małżonków przez drugą [...] – relacjonuje niezastąpiony Jan Świętek. – Najczęściej odnosi je żona, która uporczywie przy swym obstając, do zapamiętałego gniewu męża pobudza lub też naprzód lekko przez niego uderzona, „porywa się na niego”. Pokaleczenie się wzajemne małżonków wśród bójki rzadko jest objawem wzajemnej ich ku sobie niechęci i nienawiści, ale raczej skutkiem ich porywczości i chwilowej zapalczywości, słabym nieraz podmuchem wywołanej. „On powie co, ona mu odpowie, dotnie, z tego do tego i juz się biją, i pokalicą.” Myliłby się zatem, kto by, wnioskując z obrażeń cielesnych, zadanych żonie przez męża, posądzał małżeństwo o złe pożycie w całej pełni lub przypisywał każdemu tak niesfornemu mężowi złe zamiary względem żony [...] Co innego, gdy żona dopuszcza się niewiary. Wtedy mężczyzna, silnie obrażony w swych uczuciach, niewiele dba o życie żony...
Czyli jak chłop baby nie bije to jej wątroba ... gnije? Gore...
Tymi samymi środkami co edukacja dzieci regulowane są także konflikty wewnątrz małżeńskie. Nie należą też w zwyczajnych warunkach małżeńskiego życia do wyjątków wypadki pokaleczenia jednej osoby z małżonków przez drugą [...] – relacjonuje niezastąpiony Jan Świętek. – Najczęściej odnosi je żona, która uporczywie przy swym obstając, do zapamiętałego gniewu męża pobudza lub też naprzód lekko przez niego uderzona, „porywa się na niego”. Pokaleczenie się wzajemne małżonków wśród bójki rzadko jest objawem wzajemnej ich ku sobie niechęci i nienawiści, ale raczej skutkiem ich porywczości i chwilowej zapalczywości, słabym nieraz podmuchem wywołanej. „On powie co, ona mu odpowie, dotnie, z tego do tego i juz się biją, i pokalicą.” Myliłby się zatem, kto by, wnioskując z obrażeń cielesnych, zadanych żonie przez męża, posądzał małżeństwo o złe pożycie w całej pełni lub przypisywał każdemu tak niesfornemu mężowi złe zamiary względem żony [...] Co innego, gdy żona dopuszcza się niewiary. Wtedy mężczyzna, silnie obrażony w swych uczuciach, niewiele dba o życie żony...
Czyli jak chłop baby nie bije to jej wątroba ... gnije? Gore...
PANNA NA WYDANIU
Zapewne, podobnymi zastrzeżeniami opatrzyć należy również relacje rodzice – dzieci. Nie ma w nich mowy o nienawiści. Jest tylko potrzeba bezwzględnego wyegzekwowania hierarchii, scementowania uświęconego porządku "orbis interior". Przejawia się ona zresztą nie tylko w dziedzinie kar. W rękach rodziców spoczywa przez długie lata pełny monopol na decyzje dotyczące losu dzieci, do wyboru przyszłych współmałżonków włącznie. Margines na uczucia i zachcianki młodych jest tu w rzeczywistości niezwykle wąski. Jeżeli dobierze się para reprezentująca rodziny zaprzyjaźnione i mające zbliżony status majątkowy, wtedy owszem – wola młodych może być uszanowana. W innych jednak przypadkach „na upór rodziców [...] nie ma lekarstwa; wymagają oni od dzieci bezwzględnej uległości, a nawet tłumaczą im swe życzenia powrozem lub kijem”.
Stąd to pieśń ludowa tak pełna jest wątków niespełnionej miłości, bolesnego rozstania...
Jak ja mam wesoła być?
za starego kazą iść.
Oj serce moje zakamieniało się,
co zapłakać nie może.
Po sadeńku chodziła,
białe nózki rosiła.
Oglądający suchą lescyneckę:
cyli listek puściła.
Cięzko suchej lescynie
zielony listek puścić:
Ach tak ci i mnie za starego iść
a młodego opuścić.
albo:
Idzie stary, idzie,
talarami brzęka;
matulu kochana,
serce się go lęka.
Jedzie młody, jedzie,
kapociny ni ma;
matulu kochana,
serce się go ima.
Chces-li mnie, matulu,
za starego wydać;
kaz-ze mi, matulu
przy drodze grób wybrać. [...]
Zdradzili dziewcynę,
zdradzili urodę;
za tego psa dziada,
osiwiałą brodę...
Rzeczywistość była zresztą z reguły bardziej tragiczna niż poetyckie strofy.
Zapewne, podobnymi zastrzeżeniami opatrzyć należy również relacje rodzice – dzieci. Nie ma w nich mowy o nienawiści. Jest tylko potrzeba bezwzględnego wyegzekwowania hierarchii, scementowania uświęconego porządku "orbis interior". Przejawia się ona zresztą nie tylko w dziedzinie kar. W rękach rodziców spoczywa przez długie lata pełny monopol na decyzje dotyczące losu dzieci, do wyboru przyszłych współmałżonków włącznie. Margines na uczucia i zachcianki młodych jest tu w rzeczywistości niezwykle wąski. Jeżeli dobierze się para reprezentująca rodziny zaprzyjaźnione i mające zbliżony status majątkowy, wtedy owszem – wola młodych może być uszanowana. W innych jednak przypadkach „na upór rodziców [...] nie ma lekarstwa; wymagają oni od dzieci bezwzględnej uległości, a nawet tłumaczą im swe życzenia powrozem lub kijem”.
Stąd to pieśń ludowa tak pełna jest wątków niespełnionej miłości, bolesnego rozstania...
Jak ja mam wesoła być?
za starego kazą iść.
Oj serce moje zakamieniało się,
co zapłakać nie może.
Po sadeńku chodziła,
białe nózki rosiła.
Oglądający suchą lescyneckę:
cyli listek puściła.
Cięzko suchej lescynie
zielony listek puścić:
Ach tak ci i mnie za starego iść
a młodego opuścić.
albo:
Idzie stary, idzie,
talarami brzęka;
matulu kochana,
serce się go lęka.
Jedzie młody, jedzie,
kapociny ni ma;
matulu kochana,
serce się go ima.
Chces-li mnie, matulu,
za starego wydać;
kaz-ze mi, matulu
przy drodze grób wybrać. [...]
Zdradzili dziewcynę,
zdradzili urodę;
za tego psa dziada,
osiwiałą brodę...
Rzeczywistość była zresztą z reguły bardziej tragiczna niż poetyckie strofy.
Ale to były kiedyś czasy!
Foto: kopie obrazów Brouwera i Chełmońskiego. Ostatnie zdjęcie to kadr z filmu fabularnego "Chłopi" z 1973r. w reżyserii Jana Rybkowskiego.
Komentarze
Prześlij komentarz