Przeczytałem książkę. Dom pod Lutnią


Tak naprawdę to jej nie przeczytałem, lecz wysłuchałem. Bo nie mogłem sobie odmówić doskonałej interpretacji Adama Ferency. To była uczta dla ucha. Ale spokojnie, jest też jej wersja papierowa. 



"Dom pod Lutnią" to znakomita powieść uznanego polskiego pisarza Kazimierza Orłosia, ze świetnie poprowadzoną fabułą, wyrazistymi postaciami – jednym słowem wielka przyjemność dla każdego słuchacza bądź czytelnika. Akcja powieści rozgrywa się w Lipowie, małej wsi na Mazurach, w latach 1949-1950. W kraju praktycznie jest już spokojnie. UB triumfuje. To co najgorsze w tuż powojennej historii "nowej Polski" już się rozegrało. Podziemie ... zostało rozstrzelane albo uwięzione. A Stalin jeszcze nie zdechł.

Historia powieści składa się w zasadzie z dwóch wątków, ponieważ mamy w niej dwóch bohaterów. Opisuje losy przedwojennego pułkownika Wojska Polskiego Józefa Bronowicza, który przeżył okupację hitlerowską w obozie jenieckim, potem wrócił do Warszawy w 1945 roku, a że nie potrafił porozumieć się z żoną ani w ogóle odnaleźć się w nowej rzeczywistości, więc postanowił samotnie osiąść na Mazurach. Drugi wątek dotyczy jego dziewięcioletniego wnuka Tomka, który został u dziadka ukryty przez matkę, która obawiała się, że tak jak ojciec chłopca zostanie aresztowana przez Urząd Bezpieczeństwa (małżonkowie byli żołnierzami AK), a wówczas jej ukochane dziecko trafi do sierocińca. I to jest główna warstwa powieści. 

Jej tłem jest "nowa" rzeczywistość stalinowska, gdzie trzeba uważać na niemal każde swoje słowo, gdzie obowiązujące przed wojną prawa i zachowania uległy całkowitej niemal degradacji, gdzie w końcu trudno rozróżnić przyjaciela od wroga, który tylko za takowego się podaje. Na tym tle, pułkownik Bronowicz ukazuje się jako porządny człowiek, autentyczny przewodnik i autorytet dla miejscowych i przybyszów. Ci pierwsi to oczywiście mówiący głównie po niemiecku i wyznający protestantyzm Mazurzy (Herr Oberst - jak go nazywają - pułkownik świetnie zna niemiecki). Ci drudzy to przesiedleńcy z Kresów, mówiący między sobą po ukraińsku i związani z prawosławiem (pan pałkownik - jak go nazywają - także zna ich mowę). 
Natomiast dla małego Tomka Mazury są miejscem idyllicznym, w którym na nowo odkrywa uroki dzieciństwa. Czasami wydawało mi się, że już gdzieś to czytałem. Nastrój powieści wydawał mi się taki sam jak w cudownej "Dolinie Issy" Miłosza, albowiem tam też głównymi bohaterami są przyroda i ludzie, a konflikty narodowościowe i społeczne rozgrywają się gdzieś w tle, i na dobrą sprawę nie przenikają do tego raju, nie zagrażają im. 

Ciekawie jest też ukazany żywioł ludzki w jakim przyszło żyć. Chłopi zamieszkujący okolicę wsi Lipowa są ... właśnie prostymi chłopami. Są dobrzy i swojscy, za to na drugim biegunie pojawia się przedwojenna nauczycielka pełna uprzedzeń klasowych i oficer antykomunistycznej partyzantki, któremu marzy się trzecia wojna światowa oraz powrót Polski panów. Tak jak to wśród naszych rodaków. Gdzie trzech Polaków tam cztery różne zdania ... i stracone złudzenia.
Oczywiście, należy dodać, że nowe życie dzielnego pułkownika nie byłoby możliwe, gdyby nie wielka miłość, jaka przydarzyła mu się w jesieni życia.
Przepyszna historia.
To książka piękna i szlachetna, krzepiąca serce. To opowieść o mieszkańcach naszych Mazur. 
Po "Dom pod Lutnią" sięgnąć warto.

A skąd taki tytuł książki? 
Bo po prawdzie to on przyciągnął właśnie moją uwagę ... jako miłośnika astronomii.
Tytułowa Lutnia (łac. Lyra, Lyrae) to letni gwiazdozbiór ze słynną Wegą, lśniący na niebie ponad domem w którym mieszkali obaj panowie. To ten gwiazdozbiór pokazywał pułkownik Józef Bronowicz swojemu wnukowi...


Co ciekawe, za około 6 tysięcy lat to Wega będzie nasza gwiazdą północną... zamiast dzisiejszej Polaris.

Komentarze

Popularne posty