O 25 cząstkach i innych tajemnicach wszechświata
Przedwczoraj, 10-tego sierpnia mogliśmy zaobserwować bardzo efektowne zjawisko astronomiczne. Księżyc, łysy, biały, miesiączek itp., czyli inaczej nasz naturalny satelita znajdował się w tzw. perygeum, czyli w takim punkcie na orbicie, że jego odległość od Ziemi była najmniejsza. Zaledwie 367 tys. km. Jego tarcza znajdowała się w tzw. pełni i odbijała tyle światła słonecznego, że praktycznie można było przeczytać gazetę, i to w środku nocy. Niestety ujemnym efektem tego zjawiska było również to, że łowcy biednych sarenek i dzików aż się trzęśli z radości na udane polowania. Ja zaś upolowałem to zdjęcie poniżej.
Co prawda pełnia Księżyca nie jest najlepszą porą na obserwacje astronomiczne, zwłaszcza obiektów tzw. głębokiego nieba, m.in. z powodu znacznej poświaty, jednak pragnąłbym przypomnieć, że i tak można będzie podziwiać coroczny wielki spektakl w postaci roju meteoroidów, czyli Perseid. Dokładnie rok temu opisywałem gdzie i jak ich szukać. A teraz widowisko to, ma się kolejny raz powtórzyć.
Za to przypomniał mi się z tej okazji pewien dowcip z bardzo długą brodą.
Rzecz działa się w pewnym wielkim, ogromnym, wielopiętrowym amerykańskim supermarkecie, w którym można kupić dosłownie wszystko. Jego szef przyjmuje właśnie do pracy nowego sprzedawcę, prywatnie miłośnika astronomii, dając mu jeden dzień okresu próbnego żeby go przetestować.
Po zamknięciu, szef wzywa nowego sprzedawcę do biura:
- No to ile dziś zrobił pan transakcji? - pyta sprzedawcę.
- Jedną, szefie.
- Co? Jedną?! Nasi sprzedawcy mają średnio od sześćdziesięciu do siedemdziesięciu transakcji w ciągu dnia! Co pan robił przez cały dzień? A właściwie to ile pan utargował?
- Trzysta osiemdziesiąt tysięcy dolarów.
Szefa zatkało.
- Trzy... sta osiem... dziesiąt tysięcy? Na Boga, co pan sprzedał?!
- No, na początku sprzedałem atlas nieba...
- Atlas nieba? Za trzysta osiemdziesiąt tysięcy?
- No nie, potem przekonałem klienta żeby wziął jeszcze lornetkę. Następnie przekonałem go, że powinien wziąć jeszcze duży teleskop i okulary. Sprzedałem mu trzy rodzaje: długo, średnio i krótkoogniskowy.
- I to za 380 tysięcy?!!!
Nie, wdaliśmy się w rozmowę. Spytałem gdzie będzie obserwował. Powiedział, że w naszym mieście. Zdradziłem, że dwadzieścia mil na południe jest niezłe miejsce. Przy okazji przekonałem go do zakupu kilku filtrów, żeby wykorzystać jak najlepiej sprzęt. Na koniec spytałem go jakie ma auto i wydusiłem z niego, że dość małe aby przewieźć teleskop, w związku z czym sprzedałem mu dużo większe.
- I wszystko to sprzedał pan człowiekowi, który przyszedł sobie kupić jeden, jedyny atlas nieba?!
- Nieee. On przyszedł z zamiarem kupienia podpasek dla swojej żony. Zaproponowałem mu, że skoro w weekend nici z seksu to może przynajmniej niebo poobserwuje.
No właśnie, zapraszam do obserwacji naszego grądeckiego nieba.
Być może ktoś zauważy coś spektakularnego i ciekawego, jak na przykład ... wybuch supernowej... i zostanie sławny na cały świat jako jej odkrywca.
Dla dociekliwych dodam jeszcze, że opisywany wybuch supernowej jest końcowym stadium życia masywnej gwiazdy, która w ostatnim przedśmiertnym zrywie wyrzuca w przestrzeń wielką ilość gazu stanowiącego jej zewnętrzne powłoki. Jej rdzeń kurczy się wtedy do małej, ale bardzo ciężkiej gwiazdy neutronowej. W trakcie takiej eksplozji gwiazda może zwiększyć swoją jasność miliony, a nawet miliardy razy, tak że czasem blaskiem przewyższa jasność galaktyki, w której się znajduje.
O tym wszystkim dowiedziałem się niedawno, kiedy byłem na bardzo ciekawym spotkaniu z astronomem prof. dr. hab. Maciejem Mikołajewskim z UMK w Toruniu, który w ubiegły czwartek był w Rybnie i przeprowadził niezwykle ciekawy wykład, właśnie o pewnej supernowej, którą zaobserwowano w 1987 roku. (To ten pan na tytułowym zdjęciu do wpisu). Pan profesor jak na prawdziwego mistrza thrillera przystało zaczął jak u Hitchcocka. Czyli najpierw było trzęsienie Ziemi, czyli 25 tajemniczych cząstek, to znaczy neutrin, które spadły, a w zasadzie to przeleciały przez Ziemię ... a potem już było tylko jeszcze gorzej i straszniej. Opowiedział nam jakie były potem tego kolosalne konsekwencje i omówił niezwykłe dochodzenie dlaczego do tego doszło. W wielkim finale, winowajcą okazała się pewna supernowa, która pojawiła się 23 lutego 1987 roku w Wielkim Obłoku Magellana, czyli to już nie w naszej galaktyce Drogi Mlecznej. A tak wygląda teraz ... jej nagrobek! Tyle z niej zostało.
To niesamowite, żeby można było opowiadać o tak, w końcu trudnych zagadnieniach w sposób jasny, prosty i zrozumiały. Trzeba być wielkim mistrzem słowa i bardzo mądrym człowiekiem zarazem, żeby mówić przez bite trzy godziny do nas amatorów astronomii i pozostawić nas jeszcze nienasyconymi tą wiedzą!.
Ale za dwa tygodnie ma być ciąg dalszy :)
I na koniec jeszcze trochę o astronomii na wesoło.
Dwie blondynki chciały zdobyć nagrodę Nobla. Jedna wpadła na genialny pomysł:
- No to może polecimy na Słońce?
Druga odpowiada:
- No coś ty głupia, spalimy się.
- To polecimy w nocy!
Komentarze
Prześlij komentarz