Czy człek miastowy to inny gatunek homo sapiens?
Pewien wybitny socjolog, prof. Józef Chałasiński, rektor Uniwersytetu Łódzkiego, inicjator wielkiego dzieła „Pamiętniki Chłopów Polskich” wskazywał na wieś jako miejsce powiązania przyrody i warsztatu pracy ludzkiej z człowiekiem i zbiorowością, stanowiące podwaliny kultury i rodzimego społeczeństwa. I trudno się z tym nie zgodzić. To dlatego m.in. i ja przeniosłem się na wieś, do naszych pięknych Grądów.
Szkoda, że jeszcze nie wszyscy to pojęli!
Bo czy człek miastowy to inny gatunek homo sapiens?
Celowo napisałem człek, bo tytułowy bohater mojego wpisu to chyba jeszcze nie pełny człowiek, pomimo, że te pojęcia to synonimy. A może człek to inaczej miastowy wieśniak?
Miastowi! Na wieś przyjeżdżają najczęściej całą watahą. Ona delikatna, czysta, zadbana w szpileczkach, z makijażem, on grubiutki, łysiejący, rzucający "mięsem" na lewo i prawo, bo to twardziel i rzucać tymi przekleństwami musi. Czasami są z nimi dzieci. Dzieci dopiero tutaj mają trochę wolności. Dlatego często biegają gdzieś po okolicy samopas aż do późnej nocy. Dopiero grubo po północy, ta mała rozwydrzona hałastra odciągnięta od Internetu i kanałów z kreskówkami, zalega spać i ich wrzaskliwe kwilenia na jakiś czas zanikają. No i do tego ten piesek, wymuskany, uczesany, z kokardką na małej główce, ujadający na własny cień, przy okazji bojący się każdego nagłego ruchu. Biedny taki.
Tak mniej więcej wygląda abstrakcyjny mieszczuch przyjeżdżający na wieś. Mieszkający w wynajętym domku, gdzieś nad samym jeziorem albo w gospodarstwie agroturystycznym, często ku utrapieniu ich właścicieli, mniemający że jest panem i władcą, mądrością narodu wśród zacofanego i zapomnianego skansenu. Przyjeżdża do tego zoo i się dziwi. Że to ludzie większość życia mogą spędzać na podwórku, że są dla siebie mili, że pracują fizycznie, że wstają rano, że tyle tu błota, że za głośne ciągniki, że za cicho w nocy, albo mają przedwojenne (ciekawe o którą wojnę chodzi) telefony komórkowe, że ich domy są takie stare i że marudzą wciąż o jakiejś ojcowiźnie, a co gorsza, że ktoś mu zaraz ten jego samochód ukradnie. Często wyciąga aparat, kamerę albo swoją wypasioną komórkę i rejestruje, bo nikt mu potem nie uwierzy w to co on tu zobaczył. W każdej rozmowie wywyższa się i swoje miasto, że ma sklepów od cholery i że w niedziele otwarte, że ma co chce i kiedy chce, że życie w blokach lepsze, że gazety codziennie za darmo rozdają, a internet i zasięg komórki to on ma gdzie tylko chce. W dodatku nie ma tam tak dużych zwierząt i że nie musi spędzać z nimi połowy dnia, a warzywka to ma na straganie.
„Niech zobaczą wiejskie chamy, jak się bawią z miasta pany!” - takie i im podobne okrzyki wznosili młodzi ludzie, którzy niedawno przyjechali bawić się w domku tzw. "drewnianej szopie" tuż nad naszym jeziorem. Głośna muzyka, okrzyki, wulgaryzmy słyszane aż na końcu wsi, pijane damskie zaśpiewy w rytmie "poważnej muzyki" typu disco-polo, nocne wędrówki z piwem w dłoni po wsi, a potem zaśmiecanie okolicy puszkami, wymiocinami itp. Aż do białego rana, kiedy to imprezowicze pewnie dogorywali skuleni i skacowani. Dopiero wtedy zrobiło się nareszcie trochę cicho.
Imprezy tego typu odbywają się regularnie, najczęściej z piątku na sobotę lub z soboty na niedzielę. Najgorzej jest kiedy przychodzi jakieś święto w środku tygodnia. Tak jak wczoraj 15-tego. Bo wtedy dramat zaczął się tuż po zmierzchu i odniosłem wrażenie, że hałaśliwi goście zdziwili się, że "wiocha już śpi!" i postanowili pokazać jak bawi się miasto!
Oj chyba rację miał kolega Mirek, kiedy mi mówił, że aby do września!
Jest taka obiegowa opinia, że ludzie z miasta i ze wsi diametralnie się od siebie różnią i niezbyt za sobą przepadają. Wiadomo, co w języku potocznym oznacza słowo “wieśniak”. Z kolei dla mieszkańca wsi “miastowy” to taki prawie niepełnosprawny człowiek, który nawet krowy nie potrafi wydoić. Obopólny brak zrozumienia i nieufność nie wykluczają bynajmniej wzajemnych fascynacji. Mieszkańców wsi ciągnie do miasta. Wiadomo: szansa na wysokie zarobki, kuszące wystawami sklepy, życie nocne, kina, kawiarnie, piękne samochody, możliwość poznania wielu ludzi... I na odwrót – iluż miastowych, zmęczonych zgiełkiem, spalinami, gonitwą za pieniądzem, marzy o zamieszkaniu na wsi, o własnym domku z widokiem na łąki, mleku prosto od krowy i jajecznicy z jaj dopiero co wybranych z kurnika. Ale czy możliwe jest porozumienie między przedstawicielami tych “gatunków”? Już sam nie wiem...
Patrzenie z pogardą na ludzi ze wsi wywodzi się jeszcze z XIX wieku. Już wtedy miasto uchodziło za lepsze. Wszystko, co wiązało się postępem, tyczyło się miasta. Niestety, ten stereotyp jest w Polsce nadal kultywowany. Ale przecież czasy się zmieniły!
Reasumując. No cóż. Historia ta na szczęście nie dotyczy wszystkich letników, "nietubylców" jacy goszczą w Grądach. Ale to właśnie opisywani przeze mnie "miastowi" lanserzy tworzą wielu porządnym ludziom przyjezdnym taką opinię. Czy jest na to jakaś rada?
Źródło: Piotr Siwiński - "Miastowych nam tu nie trzeba, wieśniaków też…!"; http://niekulturalny.pl/
Komentarze
Prześlij komentarz