Familia dzięciołków zielonych - nowi mieszkańcy Grądów
Najpierw, kilka dni temu, powiedział mi o nich mój zacny sąsiad Tadeusz, najpierwszy wędkarz Grądów. Według niego, w okolicy pomostów wędkarskich nad naszym malowniczym jeziorem, w koronach drzew porastających pobliskie posesje z willami, pojawiły się dzięcioły zielone. Podobno dwa lub nawet trzy.
Jak na mnie to wystarczyło! Natychmiast udałem się po aparat z wydłużonym słoikiem i hajda na polowanie. W efekcie nic nie zobaczyłem. Złaziłem całą okolicę i porobiłem zdjęcia kilku ... sójek. Zresztą też ładne, bo dały się podejść na kilka metrów. Wyszły prawie paszportowe fotografie... sójek a nie dzięciołów.
Następnego dnia, tuż przed południem wyruszyłem na zakupy autem do Rybna. I co chwilę potem spotkałem? Na skraju głównej grądeckiej drogi asfaltowej, w okolicach krzaczorów i karłowatych przydrożnych drzew, tuż przed skrętem w słynną ul.Słoneczną, miałem spotkanie III stopnia z całą rodziną ... dzięciołów zielonych. Aż cztery sztuki bawiły w jednym miejscu! Pełnia szczęścia dla ducha i brak pod ręką aparatu. A byłem od tych skubańców coś ze dwa, trzy metry. I wcale się auta nie bały. Jak pech, to pech.
Jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem ponowiłem polowanie na dzięcioły z aparatem w ręku. Napotkana, przy okazji sąsiadka, potwierdziła, że też je widziała i to w ilości, podobno ... aż sześciu sztuk!
I wreszcie JEST! Znalazłem drania. Zwrócił moją uwagę swoim pięknym, dźwięcznym odgłosem, dosyć charakterystycznym, różniącym się wyraźnie od śpiewu dzięcioła wielkiego. Siedział schowany w koronie brzozy, rosnącej tuż przy bramie wjazdowej na moją posesję. A powód jego ukrywania wkrótce się wyjaśnił. Nad nami, niedaleko, krążyła powoli piękna pustułka. Czyli okazało się, że będą nici z obserwacji...
Po upływie godziny ponowiłem poszukiwania i udało się.
W bocznej alejce dojazdowej do dzielnicy willowej obok jeziora nareszcie ich spotkałem. Były ich również cztery sztuki. Jeden obszukiwał pień dużego świerku, a trochę dalej, trzy kicały sobie jak zające po drodze dojazdowej i żerowały. Jak później sprawdziłem, na mrówkach. Mrówkojady jedne! Ten nakrapiany z lewej strony, to małolat dzięcioła zielonego. Trochę wycofany i tchórzliwy...
I jak się potem dowiedziałem od ciotki Wikipedii, one rzeczywiście prowadzą lądowy tryb. Dzięcioł zielony żywi się zbieranymi na ziemi owadami, głównie różnymi gatunkami mrówek i ich larwami. Zimą rozkopuje mrowiska nawet do 1 m głębokości. Teraz już wiem kto zimą dewastuje moje mrowiska. Wiosną i latem zbiera mrówki także z pni drzew.
I jeszcze jedna ciekawostka znaleziona w sieci. Język dzięcioła zielonego jest bardzo długi i może wysuwać się nawet dziesięć centymetrów poza koniec dzioba, przy czym różni się on od języków innych dzięciołów, bo brak na nim spotykanych m.in. u dzięcioła czarnego haczykowatych wyrostków. Jest on za to stosunkowo szeroki i lepki, dzięki czemu dzięcioł może wydobywać mrówki nawet np. ze szczelin chodnika.
Teraz rozumiem ich skłonności do spacerowania po ziemi.
Dzięcioły wielkie (dendrocopus major), czyli biało czarne z czerwonym beretem to mieszkają w naszej okolicy od dawna. Co kilka dni obserwuję je na mojej posesji. Kiedyś nawet publikowałem ich zdjęcia. Ale dzięcioł zielony (picus viridis) to już raczej rzadkość. Jest objęty ścisłą ochroną gatunkową. No i fajnie. Bo to naprawdę piękne i rzadkie ptaki. Niech sobie u nas mieszkają.
Komentarze
Prześlij komentarz