Wyprawa nad Neliwę. Mieszane odczucia...
Dzisiaj przed południem udałem się w uroczym towarzystwie, rowerem nad jezioro Neliwę. Do samego środka rezerwatu przyrody.
Jak zapewne większości czytelników wiadomo, Rezerwat przyrody Jezioro Neliwa położony jest tuż obok Rybna, w kierunku zachodnim, zaraz za torami kolejowymi. I to był cel naszej wycieczki.
Warto wiedzieć, że samo jezioro Neliwa jest wyjątkowo ciekawe i specyficzne ponieważ ... zanika. Ochroną prawną oprócz samego jeziora objęto również wszelkie siedliska chronionych oraz rzadkich gatunków roślin i zwierząt. Znaczna powierzchnia jeziora porośnięta jest rzadką roślinnością wodną, wśród której dominuje osoka aloesowata (Stratiotes aloides). Natomiast południowy brzeg jeziora porośnięty jest lasem klonowo - lipowym nazywanym, jakżeby inaczej, grądem zboczowym. Teraz wiadomo skąd się wzięła nazwa naszej wsi.
Z innych rzadszych gatunków flory występują tu m.in. turzyca strunowa (Carex chordorrhiza), fiołek torfowy (Viola epipsila), jezierza morska (Najas marina) i kokoryczka okółkowa (Polygonatum verticillatum). Na zakończenie wpisu zaprezentuję fotografie fragmentów tablic informacyjnych o jeziorze, z których co dociekliwsi dowiedzą się wielu innych ciekawostek nt. rezerwatu.
A teraz o samej trasie. Przy pomocy aplikacji Runkeeper, którą tym razem wykorzystywała moja aktualna żona, zaprezentuję mapę z zaznaczonymi punktami trasy. Ja jestem raczej zwolennikiem innej aplikacji Endomondo, którą już kiedyś opisywałem na blogu, lecz tym razem zrobię wyjątek.
Mieszkamy i żyjemy w wyjątkowym miejscu. Okolice Grądów, Gronowa, Kostkowa, Kopaniarzy, Wer czy nawet Rybna są tak piękne, że nie trzeba się specjalnie wysilać, żeby zaskoczyć ich urodą jakiegoś obcego albo turystę.
I tak było i dzisiaj. Jadąc wyznaczoną trasa podziwialiśmy okoliczne lasy i ich ... marne szczątki. Tak, tak szczątki, bo największy ich wróg, czyli szemrana firma o nazwie Lasy Państwowe, bez przerwy rąbie na potęgę drzewa i wycina wielkie połacie naszych lasów. Minister tak zwanej Ochrony Środowiska wyznacza plany wyrębów a panowie "leśnicy", że tak powiem, wykonują planowe wyniszczanie naszych okolicznych lasów pod przykrywką ich ochrony przed zwierzętami, ptakami czy spróchniałymi drzewami. Wiadomo korniki są wyjątkowo groźne i dybią na ich ciężkie życie.
Na powyższych zdjęciach widoczne są obszary wyciętego lasu, gdzieś na 4-tym lub 5-tym kilometrze trasy, które zostały skutecznie ochronione przed dzikimi zwierzętami, ptakami, owadami i cholernie przeszkadzającymi drzewami, o które trzeba by było jeszcze dbać i marnować o zgrozo na to swój cenny czas. A tak będzie dla niektórych kasa... A las i tak kiedyś odrośnie. Co to jest 20-30 lat. Ludzie przecież dłużej żyją.
Na szczęście trochę dalej wjechaliśmy w jeszcze rosnący obszar lasu i mogliśmy już podziwiać prawdziwe skarby przyrody. Strzeliste modrzewie i świerki, rozłożyste dęby, buki czy wielkie i ciemne sosny. Wokół roztaczał się obłędny aromat różnych ziół, żywicy z sosen a także rozkładających się liści drzew.
Wśród rosnącego runa leśnego moja żona znalazła (a jakże) wyjątkową ciekawostkę, czyli czarcie jajo albo inaczej sromotnika bezwstydnego, nazywanego też sromotnikiem śmierdzącym, sromotnikiem wstydliwym, panną-bedłką, słupiaka cuchnącego albo już bardziej naukowo - sromotnika smrodliwego (Phallus impudicus L.).
Nazwa nawiązuje oczywiście do jego kształtu i wywodzi się od greckiej nazwy prącia (w zlatynizowanej formie Phallus). Ech..., te kobiety, ... mają tak spostrzegawcze oko...
Grzyb ten wydziela niestety nieprzyjemny, przypominający padlinę zapach. Zwabia on muchy, które odżywiają się galaretowatą masą i zarodnikami, przy okazji rozsiewając je.
Grzyb ten jest uważany za niejadalny, chociaż czytałem gdzieś, że młode osobniki w postaci jaja są jadalne, jednak nie są smaczne. Dojrzałe owocniki są niejadalne z powodu cuchnącego zapachu. Za to we Francji i w Niemczech pozbawione warstwy zarodnionośnej owocniki sromotnika smrodliwego są jednak uważane za przysmak. Spożywane są na surowo lub w marynacie, używa się ich też do przyprawiania kiełbas. Ale nie namawiałbym nikogo do ich konsumpcji... bo odorek wydzielają niemożliwy!
To już wolałbym ich przepyszne sąsiadki, czyli opieńki miodowe, które w pobliżu powyższego śmierdziela zasiedliły stare pnie po ściętych sosnach.
Siódmy kilometr. Kolejne spotkanie. Tym razem z pokaźnym dorodnym padalcem. Imponujący okaz, ale co on robił na drodze leśnej? Panie ... jaszczurze, z drogi bo stracisz Pan, co? nogi?
Ósmy kilometr i jesteśmy w Rezerwacie przyrody Jezioro Neliwa. No cóż, widok otoczenia nie powala na kolana. To już nasza wieża obserwacyjna na Ostrowie Tarczyńskim jest chyba lepiej położona. Bo z tej widzimy raczej ... las, albo wnętrze koron drzew aniżeli samo jezioro. No i te tablice. Podobne ortografy jak na Ostrowie! Ludzie, co za robota? Za pieniądze, ... i to z bykami? Zagadka. Gdzie tkwi błąd ortograficzny?
Wchodzimy ostrożnie na wieżę widokową, porządnie i solidnie zbudowaną, tylko trochę mało widać. Trzeba mieć jednak ze sobą lornetkę albo aparat z większym "słoikiem". W górze krążący klucz żurawi, które przyuczają młode do szyku i lotu na siedliska w Hiszpanii. Imponujący widok jak krążą tak ciągle nad nami przez ponad pół godziny.
Samo jezioro przepiękne. Widać kaczki i perkozy.
Udało mi się "ustrzelić" czaple siwą. Tutaj na przybliżeniu.
Za to na galerii górnej, miejscówka jak w ptasiej filharmonii. Kakofonia śpiewu ptasiego. Upolowałem, gdzieś w gęstwinie drzew, sikorkę modraszkę.
Pora do domu. O dziwo, tyle samo kilometrów ale jakoś jedzie się szybciej... No może przez to, że wyzbieraliśmy już wszystkie grzyby...
Reasumując, wycieczka wspaniała. Widoki i obserwacje bardzo ciekawe, tylko ci szkodnicy i niszczyciele lasów, żeby sobie poszli i zostawili nasz las w spokoju. Czy Minister o bardzo leśnym nazwisku wie już gdzie podzieją się ptaszki i inne zwierzęta z tych powycinanych z jego polecenia lasów?
Komentarze
Prześlij komentarz