Turystyczne impresje historyczne - Część 2. Święto wiosny

Ten niby oczywisty tytuł niestety nie odnosi się tym razem do naszej grądeckiej wiosny lecz do dramatycznych wydarzeń, jakie miały miejsce 100 lat temu, m.in. tuż niedaleko Grądów. No to więc skąd, ktoś mógłby zapytać, nasunął mi się taki przekorny podtytuł - "Święto wiosny"?

Miałem zamiar jeszcze trochę poczekać z wpisami o wydarzeniach z czasów I Wojny Światowej w kontekście miejsc z pamiątkami historycznymi po niej, jakich w bliższej i dalszej okolicy Grądów nie brakuje, aż do czasu moich pieszych, rowerowych lub samochodowych wypraw. W zasadzie to czekam tylko na ładną, słoneczną pogodę. Chciałbym dołączyć do wpisów jakieś efektowne fotografie z tych miejsc.
Ale w końcu zdecydowałem się na ten wpis głównie z powodu przeczytanej kilka dni temu książki pod tym samym tytułem. "Święto wiosny. Wielka wojna i narodziny nowego wieku" - Modrisa Eksteinsa. 


Ależ to jest książka! Po jej lekturze, chyba każdemu nasunąłby się jedynie tytuł "Święto Wojny" a nie wiosny, albowiem tak autor nazwał jeden z jej rozdziałów.
W takim razie skąd autor wziął pomysł na taki tytuł dla swojej książki? Zainspirował go balet Igora Strawińskiego pt. "Święto wiosny", którego prapremiera miała miejsce 29 maja 1913 roku w Paryżu i, który miał zwiastować nadejście I Wojny Światowej, a wraz z nią wszelkich nowych zasad oraz kanonów piękna. Bo trzeba też wiedzieć, że premiera "Święta wiosny" zaszokowała nie tylko krytyków teatralnych, lecz także całą francuską społeczność.
Jednakże, już tak na bardzo poważnie, to cokolwiek bym nie napisał, byłoby to chyba nie wystarczające żeby oddać co po jej przeczytaniu odczuwałem i odczuwam dalej. To traumatyczne dzieło.

Przytoczę może kilka cytatów z recenzji niektórych czytelników, jakie znalazłem m.in. na portalu internetowym "Lubimy czytać". To m.in. one zachęciły mnie do jej kupna i przeczytania.
"...Ta książka to dowód na to, że nigdy w życiu nie należy przestać czytać, bo ryzykujesz, że ominą cię niezwykłe rzeczy. Pochłonęłam ją bez tchu, nie mogąc się nadziwić, że można tak pisać o historii. Więcej niż historii; to niezwykły, interdyscyplinarny esej łączący historię z psychologią, literaturą i sztuką. To książka o tym, dlaczego tylu Europejczyków dało się zabić podczas I wojny światowej, i jak wojna ta doprowadziła do narodzin faszyzmu i II wojny światowej". 
Albo jeszcze jeden fragment, chyba najlepiej opisujący główny motyw książki: "Sięgając po książkę spodziewałem się suchych szkiców z pogranicza historii i historii sztuki, podczas lektury okazało się jednak że pozycja traktuje o wiele szerzej, będąc właściwie wnikliwym studium natury mocarstw europejskich: Niemiec, Anglii i Francji. Eksteins wprowadza czytelnika nie tylko w ducha Belle Epoque we wszystkich tych krajach, ale i w szerszy kontekst ich tradycji, definiującej ich tożsamości, między którymi różnice doprowadziły do rzezi w błotach Flandrii. Każdy z tych krajów był na wskroś cywilizowany, lecz jednocześnie cywilizację postrzegał inaczej: Niemiec jako dominację ducha, indywidualizmu i witalności, Anglik jako powściągliwość i umiarkowanie. Święto wiosny nie jest jednak tylko portretem narodów, ale też ich pojedynczych przedstawicieli, których kształtowało zarówno bycie Niemcem, Anglikiem czy też Francuzem, lecz także ich osobiste doświadczenia wojenne". 

No właśnie! Osobiste doświadczenia wojenne. To bardzo ważne stwierdzenie, albowiem autor w swojej książce przytoczył wiele fragmentów listów żołnierzy biorących udział w tej rzezi. Natomiast ich lektura nie pozostawia nas obojętnymi. Za chwilę podam kilka ich przykładów.

Dodam jeszcze, że historia wojen, w szczególności dwóch ostatnich była w moich zainteresowaniach już od dawna. Co prawda wartościowych dzieł z tego okresu mogliśmy doczekać się dopiero po 1989 roku i można się domyślić dlaczego. W końcu wreszcie można wydawać książki o treści niekoniecznie podobającej się naszemu wschodniemu sąsiadowi.
Ponadto, tuż przed opisywanym Eksteinsem miałem okazję przeczytać jeszcze dwie inne naprawdę świetne pozycje opisujące zmagania z czasów Wielkiej Wojny. Były to m.in. "Samobójstwo Europy. Wielka wojna 1914-1918" Andrzeja Chwalby i "Nasza wojna, Tom-I, Imperia 1912-1916" Włodzimierza Borodzieja i Macieja Górnego. Obie świetne, że palce lizać. Oczywiście dla zapalonych bibliofilów ... bo to łącznie ponad 1100 stron. 


Zwłaszcza ta druga jest godna uwagi, ponieważ w odróżnieniu od zalewu historiografii wojennej przedstawiającej najczęściej zmagania na froncie zachodnim, porusza przede wszystkim wydarzenia na wschodzie Europy, czyli na terenach dawnej Rzeczypospolitej. A okrucieństwo i zaciętość w walce pomiędzy armiami Rosji a Niemiec i Austro-Węgier, wcale nie były mniejsze niż na froncie zachodnim. No może trochę z wyjątkiem waleczności tych ostatnich...

Jak już informowałem w poprzednim wpisie z tego cyklu, chciałbym przypomnieć, że w działaniach wojennych w czasie I Wojny Światowej brało udział ponad 3 mln naszych rodaków, a poniosło śmierć albo zaginęło ponad pół miliona. Kiedyś zastanawiałem się, co oznacza sformułowanie "zaginęło" w w/w kontekście. Czy chodzi o dezerterów, albowiem na przykład w samej armii carskiej doliczono się ich coś ponad 4 milionów. A może ciężko rannych i porzuconych na polu bitwy czy może poległych bez wieści, albo poległych i... no własnie, sam nie wiem jakiego określenia tutaj użyć, ... "rozproszonych", "znikłych"? 

Pamiętam jak kiedyś, gdzieś w czerwcu 2010 roku, miałem okazję zwiedzić pole słynnej bitwy pod Verdun. Bitwę toczono od lutego do grudnia 1916 roku, a straty po obu stronach łącznie wyniosły prawie 700 tys. ludzi. Walki te przeszły do historii jako "piekło Verdun" lub "młyn verdeński", ponieważ obie strony dziesiątkowały się wzajemnie ze szczególną zawziętością. Na gigantycznym cmentarzu w miejscowości Douaumont, parę kilometrów na północ od Verdun, spoczywa w grobach do dziś ponad 25 tys. żołnierzy. Natomiast tuż obok cmentarza wybudowano również tzw. Ossuarium Douaumont tj. budowlę upamiętniającą żołnierzy poległych w tej bitwie. Poniżej fotografie jakie zrobiłem z dzwonnicy w Ossuarium i na samo Ossuarium. 


To tylko fragment cmentarza.


Zbudowano je w celu pochowania szczątków ponad 130 tysięcy ciał żołnierzy francuskich oraz niemieckich, których tożsamości nie dało się ustalić. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że 6 lutego 1921 do Verdun przyjechał osobiście i udekorował miasto Krzyżem Virtuti Militari, sam marszałek Józef Piłsudski. Ale mi chodzi o co innego. Co się stało z resztą ofiar? Na pewno część została ciężko ranna, ale co z resztą...?

I w tym miejscu miesza mi w wyobraźni Eksteins. Przytoczę fragment z jego "Święta wiosny", bo być może opisuje on dosadnie co się wtedy działo, także na froncie wschodnim.
Rozdział IV. Święto wojny. "...Sygnalista zrobił właśnie krok do przodu - pisał oficer - gdy trafiony pociskiem zniknął i ani ślad po nim nie pozostał w pobliżu" Ten sam oficer opisuje inną scenę z ostrzału: "Nagle dwóch ludzi uniosło się pionowo na jakieś cztery, pięć metrów, a ziemia rozprysnęła się na 150 metrów wokoło. Unieśli się i opadli z łatwością i gracją akrobatów. Obracający się powoli karabin wyleciał ponad ich głowy jeszcze wcześniej i wciąż kręcąc się wokół własnej osi spadł".

Pomimo, że książka opisuje zmagania na froncie zachodnim, jestem pewien, że tak samo, to się odbywało także na froncie wschodnim. To dlatego dziś wokół nas możemy jeszcze spotkać tak wiele mogił, kwater wojskowych i cmentarzy z tego okresu. 

Być może kogoś to zainteresuje i sięgnie kiedyś po jedną z przytoczonych przeze mnie książek. Między innymi dlatego też o tym piszę. Namawiam, bo warto. Tak naprawdę to dopiero po lekturze "Święta wiosny" dotarło do mnie, że I Wojna była preludium do II Wojny Światowej. Że tak naprawdę, to ci okaleczeni, straumatyzowani bohaterowie wojenni, w czasie trwania wojny czczeni jako herosi, po jej zakończeniu zostali szybko zapomnieni. I chyba właśnie ze względu na nihilizm i odrzucenie przez współczesnych, stali się potem pożywką do powstania systemów totalitarnych: komunizmu, nazizmu i faszyzmu. Oni po prostu odreagowali...

Bo w końcu to dlaczego dorośli i starcy wysyłają młodzież na śmierć? 
Dlaczego to patrioci zawsze mówią o umieraniu za kraj, a nigdy o zabijaniu za kraj...?

Więc jak wyglądało to "Święto wiosny" tutaj, 100 lat temu, w pobliżu naszych Grądów? W następnych wpisach będę starał się pokazać niektóre miejsca i historię jaka się tutaj wtedy rozgrywała. 
Na szczęście dla mieszkańców regionu mazurskiego czynne zmagania wojenne miały miejsce w stosunkowo krótkim przedziale czasowym. Najpierw, na skutek działań ofensywnych I Armii rosyjskiej gen. Rennekampfa pod Stołupianami i Gąbinem (obecnie Obw. Kaliningradzki) 17 i 20 sierpnia 1914 roku nastąpiło wyparcie wojsk niemieckich i w następstwie wkroczenie rosyjskich na teren Prus Wschodnich. 
Następnie po włączeniu się do działań II Armii rosyjskiej gen. Samsonowa, w dniach 23 sierpnia do  2 września 1914 roku miało miejsce starcie nazywane w historiografii niemieckiej jako druga bitwa pod Tannenbergiem lub bitwą w ramach operacji wschodniopruskiej w 1914 r. między siłami Imperium Rosyjskiego a Cesarstwem Niemieckim, zakończoną zwycięstwem Niemiec. 
Czyli było zaledwie kilka tygodni walk, ale za to o bardzo intensywnym charakterze. Co prawda w połowie lutego 1915 roku. w rejonie Augustowa miała miejsce jeszcze tzw. Zimowa Bitwa Mazurska, lecz i tak to było stosunkowo daleko od nas. Potem, w zasadzie aż do końca wojny było spokojnie.

Czyli pozycja wyjściowa sił do naszej blogowej historii to: 1 Armia rosyjska gen. Rennekampfa przesuwająca się od północy w kierunku wielkich jezior i 2 Armia gen. Samsonowa, która 22 sierpnia, po starciu z XX Korpusem generała Friedricha von Scholtza osłaniającym granicę od południa, zajęła położone wtedy około 15 km od granicy Działdowo i Nidzicę. Dokonał tego XV Korpus dowodzony przez generała Martosa. Z tym, że niektóre przednie straże rosyjskie dotarły nawet do Lidzbarka. A to tylko 10 km od nas. 
Natomiast z drugiej (niemieckiej) strony XX Korpus generała von Scholtza, który stanął na noc w oddalonej o 15 km od pola bitwy wsi Stębark (Tannenberg) a  I Korpus gen. Herman von François okopał się gdzieś w okolicy Kiełpin.
I co z tego wynikło opiszę w częściach następnych.

A na koniec ciekawostka, pytanie do czytelników bloga Moje Grądy. Prezentuję poniżej trzy fotografie jakie zrobiłem w ubiegłym tygodniu pewnego miejsca pod Grądami. 




Na przedpolu Grądów, z jakieś 100-150 metrów od jeziora Gronowo znajduje się usypany, zarośnięty trawą niby kopiec z widocznym na jego szczycie betonowym postumentem, z którego wystaje fragment odpiłowanej rury stalowej. Czy ktoś z czytelników lub okolicznych mieszkańców zna pochodzenie bądź przeznaczenie tego obiektu?
Być może pochodzi on z czasów II Wojny Św. jako pamiątka poległych żołnierzy, a może powstał już w czasach PRL-u. Albo, może to jakiś uszkodzony punkt geodezyjny? Nie wiem. 
Albo pofantazjuję trochę. Bo może jednak pochodzi z "tamtych" czasów, czyli wielkiej bitwy. Być może było tutaj gdzieś w okolicy zaplecze frontu i w pobliżu stał np. lazaret, czyli szpital polowy i kopiec jest dla uczczenia pamięci zmarłych. Niech mnie ktoś naprostuje...
Chyba jednak poniosła mnie fantazja. 
Może ktoś zna odpowiedź. Proszę o pomoc.

Komentarze

Popularne posty